Dawno , dawno temu w Terierogrodzie, który jeszcze wcale się tak nie nazywał żył buro-żółty kundelek imieniem Ochłapek.
Jego mama Tinka była prezentem imieninowym dla dziewczynki Kasi od jej przyjaciółki. Ojciec Kasi, gdy przyniosła do domu szczeniaka, kazał go uśpić, bo mieli już innego psa. Dziewczynka błagała ojca, żeby szczeniaczka zostawić przy życiu, ale ten był nieubłagany.
Poszła więc zrozpaczona do swojego wujka, brata ojca, żeby prosić o pomoc. Wujek też miał kilka psów, ale stwierdził, że jeden więcej nie robi różnicy i wziął do siebie Tinkę. Kasia mogła ją odwiedzać, bo mieszkała niedaleko i była szczęśliwa, że ocaliła jej życie. Po roku od tych zdarzeń Tinka została matką. Urodziła pięć szczeniąt, same pieski, podobne do mamy buro-żółte kundelki a jednym z nich był właśnie Ochłapek. Kiedy przyszła pora na opuszczenie przez pieski rodzinnego domu po Ochłapka przyszły dwie nasze Panie i spośród piszczących i rozrabiających szczeniąt wybrały najmniejszego i najbardziej żółtego. Wujek Kasi, który zaopiekował się Tinką, powiedział do niego: No mały, masz szczęście, będziesz miał dobre życie!- To były prorocze słowa.
Wszyscy braciszkowie Ochłapka znaleźli sobie nowe i chyba szczęśliwe domy. Ochłapek trafił do sąsiedniego domu, więc często widywał się ze swoją mamą Tinką przez płot. Jego nowe Panie nosiły go na rękach i zabierały wszędzie ze sobą. Został zaszczepiony i odrobaczony. Dostał nowe posłanko i futrzany kaptur, w którym go układano do snu, żeby czuł się bezpiecznie.
Wydawało się, że będzie miał cudowne życie. Rósł jak na drożdżach, jadł z wielkim apetytem i bawił się swoimi zabawkami.
Pewnego dnia Panie poszły na pole za płot zbierać maliny, Ochłapek pobiegł z nimi, ale na chwilę się oddalił. Zniknął w wysokim jak na jego wzrost rzepaku. Nagle Panie usłyszały straszliwy pisk i skowyt Ochłapka. Pobiegły go szukać. Ochłapek wyszedł z rzepaku i trząsł się z bólu i strachu. Dopiero po zaniesieniu go na podwórko Pani zauważyła na jego udku dziwną rankę. To były ślady dwóch blisko siebie umieszczonych zębów. Nie domyśliła się jakie zwierzę ugryzło Ochłapka. Myślała, że może szczur, albo karczownik. Na nieszczęście psiaka to była prawdopodobnie żmija. Następnego dnia Ochłapek stracił apetyt, był osowiały i ciągle spał, ale najgorsze miało dopiero przyjść. Gdy Pani próbowała go pogłaskać, zauważyła na jego grzbiecie bolesny guzek. Natychmiast zabrała go do weterynarza. Guzek po drodze pękł i okazał się paskudnym wrzodem. Weterynarz zalecił mu antybiotyk, leki przeciwzapalne i przeciwbólowe. Poprawa jednak nie następowała. Całe ciałko szczeniaka pokryły ropiejące wrzody . Po tygodniu leczenia weterynarz się poddał, rozłożył ręce i stwierdził, że nie ma już dla pieska ratunku i należałoby go uśpić, żeby się nie męczył.
Pani nie chciała się z tym pogodzić. Zapakowała Ochłapka do torby i zawiozła pociągiem do Warszawy do kliniki małych zwierząt. Tam gromadka
lekarzy wzięła Ochłapka na stół, wszystkie wrzody mu oczyścili, zabandażowali i dali mnóstwo zastrzyków. Był tak słaby, że nawet tego nie zauważył. Była tam też pani wolontariuszka, która całowała zapyziały pyszczek Ochłapka i cały czas mówiła mu, że jest śliczny.
Po dwóch dniach stał się cud, Ochłapek zaczął jeść i wyraźnie mu się poprawiło. Po kolejnej kontroli w klinice wiadomo już było, że przeżyje.
Przez cały miesiąc musiał jeszcze brać antybiotyk, ale bardzo go lubił. Skakał z radości i aż się ślinił na widok łyżeczki truskawkowego specyfiku. Teraz naprawdę zrobił się śliczny.
Zaczął rozrabiać, biegać jak szalony i podgryzać swoją ciocię Pauzę, która z początku uciekała od niego z piskiem.
cdn.