Gawot: Przybyłem do Terierogrodu, gdy miałem sześć tygodni. Niewiele pamiętam z mojego wcześniejszego życia. Tylko tyle, że był tam wielki pies, który nosił mnie w pysku jak matka i był bardzo delikatny. Tym większym szokiem było dla mnie poznanie innych, mniej przyjaznych zwierząt, które tylko czekały, żeby mnie żywcem pożreć. Przez pierwszy dzień mojego pobytu w nowym domu byłem noszony na rękach przez moje dwie panie i cały czas chroniony przed pożarciem. Gdy już nabrałem domowego zapachu przedstawiono mnie dwóm psom. Jeden z nich, młodszy nazywał się Menuet i był prawie w tym samym wieku co ja i miałem nadzieję, że z nim szybko się zaprzyjaźnię. Drugi-Ochłapek, co prawda zachowywał się poprawnie, ale gdy tylko pani się odwróciła, chwytał mnie za kark śliniąc się przy tym gwałtownie i nie miałem wątpliwości, że nawilża mnie przed połknięciem w całości. Pani ciągle mu przypominała, że nie jestem przekąską, ale on cały czas próbował mnie połknąć, dopóki nie urosłem na tyle by mu się nie zmieścić do pyska. Trzeciego psa poznawałem dość długo, bo uciekał przede mną i chował się ze strachu. Była to Pauza, dość łagodna i cierpliwa suczka, ale gdy próbowałem na nią skoczyć,żeby się pobawić, albo pacnąć łapką, rzucała się na mnie dziko warcząc i nie pozwalała na zbytnią poufałość.
Z Menuetem szybko znaleźliśmy wspólny język. Na porządku dziennym były szalone gonitwy po trawniku i gryzienie, a gdy się zmęczyliśmy wspólną zabawą, zasypiałem przytulony do jego futra. Było mi ciepło i czułem się bezpieczny.
Byłem szczęśliwy w swoim teraz już stałym domu. Spałem na fotelu lub na kolanach swojej pani, a czasami w jej pościeli, na co zwykle mi nie pozwalała.
To ja na ławce i współmieszkańcy Terierogrodu Pauza, Menuet i Ochłapek. To był rok 2009. Wszystkie psy pokazane na zdjęciu, już nie żyją.