Aria: Poszłyśmy na spacer z Panią i z Panem.
Suita: Była wspaniała pogoda. Dość ciepło. Czasami powiał chłodniejszy wiaterek.
Aria: Na polnych drogach było pusto.
Suita: Oprócz jednego zepsutego ciągnika i jednego sprawnego – nie było żadnych maszyn.
Aria: Pan nam zaufał i tym razem, gdy doszliśmy do asfaltu, nie przypiął nam smyczy.
Suita: Najpierw ja, a potem Aria o mało nie wpadłyśmy pod samochód, na szczęście jechały wolno. Pan powiedział, że od tej pory już nam nie zaufa, bo jesteśmy gapy, i na publicznej drodze musimy chodzić na smyczy.
Aria: Nabroiłyśmy. Zasłużyłyśmy na to.
Suita: Szkoda, że tak się głupio stało. Byłyśmy rozkojarzone przez nadmiar bodźców.
Suita: Czytałyśmy zapachowe wiadomości, więc nie mogłyśmy jednocześnie uważać na samochody…
Aria: Trzysta metrów od nas, na jedenastej wyczułyśmy trzy sarny.
Suita: Zanim Pan wyciągnął aparat sarny zauważyły nas i oddaliły się o spory kawałek.
Aria: Było zbyt daleko, żeby za nimi pobiec.
Suita: Pan użył zoomu w aparacie i udało mu się w ostatniej chwili trochę sarny przybliżyć i sfotografować.
Aria: Uciekały przez pola jak szalone, bo wyżerały cudzą marchew.
Suita: Zniszczyły przy tym więcej niż zjadły.
Aria: Potem szliśmy drogą, którą nazwałyśmy Autostradą Marchewkową. Prawie kilometr po polu marchwi.
Suita: Potem spotkałyśmy jeszcze stadko bażantów, które w popłochu odfrunęły nam spod nóg. Nikt nie zdążył nawet na to zareagować.
Aria: Zmęczone, pełne wrażeń i szczęśliwe – dotarłyśmy wreszcie do domu.
Suita: Zrobiłam się tak głodna, że chyba nie doczekam do kolacji.
Aria: A potem zaśniemy i na Autostradzie Marchewkowej dorwiemy wreszcie te sarny …