Aria: Wczoraj miałam zły dzień. Rano odkopałam kość, która leżała zakopana w ziemi przez miesiąc. Była wspaniała, dojrzała, śmierdziała najcudowniej w świecie, smakowała tak właśnie, jak powinna smakować najlepsza kość. Niestety pech chciał, że odłamek kości utkwił mi w dziąśle. Nie mogłam zamknąć pyska. Bolało. Przybiegłam pod dom. Miałam szczęście. Wyszła Pani i zobaczyła moją niedomkniętą szczękę. Myślałam, że skończy się u weterynarza, ale Pani obejrzała odłamek i wyciągnęła go z rany. Bardzo bolało, ale nawet nie pisnęłam. Potem poczułam ulgę i wdzięczność dla Pani. Patrzyłam z żalem jak moja, starannie sfermentowana, dojrzała, cudowna kość wylądowała w śmietniku. Buuu!
Ludzie zupełnie nie rozumieją psów. Sami jedzą takie wstrętne rzeczy jak stinky tofu, owoce durianu, surströming, hongeo, stuletnie jaja, ser limburski czy natto. Jestem przekonana, że gdyby Pani zamiast wyrzucić moją kość, spróbowała jej, z pewnością by jej nie wyrzuciła tylko zabrała mi ją i sama obgryzła.
Byłam zupełnie niepocieszona. Znalazłam surową rybią głowę. Zupełnie nie wiem skąd się wzięła w krzakach. My z Suitą śpimy w domu, Gawota nie ma, więc pewnie w nocy jakieś koty okupują teren i przywlekają różne paskudztwa. Powęszyłam trochę i rzeczywiście znalazłam ślady kociej pary, która złowiła rybę i zostawiła resztki. Te resztki nie były zbyt dobre, ale nudziło mi się więc zaczęłam ja ogryzać. Pani akurat chciała sprawdzić czy z moim pyskiem wszystko jest w porządku i nakryła mnie na przeżuwaniu ryby. Nakrzyczała na mnie, zabrała mi rybią głowę – aż się zsiusiałam ze strachu.
Potem poszłam schować się w bluszczu. Paskudny dzień…