Suita: Opowiemy wam o wycieczce z Panem na Dzikie Pola.
Aria: To były normalne pola!
Suita: Może. Ale pełne dzikich zwierząt.
Aria: I pełne dzikich Jack Russell Terrierek!
Suita: Przecież byłyśmy tylko my dwie!
Aria: Wystarczyłyśmy my dwie, żeby było pełno … przygód.
Suita: Opowiadajmy po kolei.
Aria: Najpierw szłyśmy z Panem szosą.
Suita: Wszystkie psy nas obszczekały, a my je.
Aria: One szczekały. My prowadziłyśmy wytworną konwersację.
Suita: ‘Spadaj Burku!’ to nie jest wytworna konwersacja.
Aria: Trochę mnie poniosło!
Suita: Potem skręciłyśmy w polną drogę pełną kałuż. Ty pognałaś gdzieś w bok.
Aria: Zwietrzyłam zająca. Ale, gdy Pan mnie zawołał grzecznie przygnałam z powrotem.
Suita: Wpadając z rozpędu po drodze do głębokiej kałuży.
Aria: Była pełna ciepłej i brudnej wody. Nie zdążyłam wyhamować.
Suita: Potem znów skręciłyśmy i szłyśmy wzdłuż kukurydzy. Dostałyśmy głupawki, ale Pan nie zdążył nagrać naszych wyczynów.
Aria: Na ziemi widać było odciśnięte ślady dużych butów, ślady saren i ślady łap naprawdę wielkiego psa. Miał zapach bernardyna.
Suita: Ktoś szedł z psem po śladach saren. Może jakiś myśliwy.
Aria: Myśliwy z bernardynem? Potem dotarłyśmy do remizy śródpolnej. Droga była bardzo grząska i ubłociliśmy się wszyscy. Cały czas czułyśmy zapach saren.
Suita: Dotarłyśmy do głębokich rowów pełnych barszczu.
Aria: Barszczu?
Suita: Barszczu Sosnowskiego, niebezpiecznego chwastu sprowadzonego kiedyś z ZSRR do PGR-ów. Ale po drugiej stronie drogi rosły jeszcze buraki. Ty poczułaś jakiś zapach po drugiej stronie rowu i pognałaś w dół rowu.
Aria: Nie przypominaj mi. Biegłam na pamięć. Przedtem nie było tam wody. Chlupnęłam jak kamień, zanurzyłam się po szyję. Parę ruchów łapami, przepłynęłam i już gnałam jak dzika pod górę.
Suita: Czuć było zapach saren. Gdy wracałaś …
Aria: … pamiętałam już o wodzie na dnie i przeskoczyłam przez nią. Była pełna jakichś świństw. Skóra zaczęła mnie palić i swędzieć.
Suita: A ja zeszłam powoli. Gdy zobaczyłam wodę powąchałam ją i zawróciłam. Ani mi się śniło skakać przez wodę.
Aria: Jak byś nie była takim grubasem to byś przeskoczyła.
Suita: Wrrr!
Aria: Potem dotarłyśmy do wielkiego pola po cebuli. Biegałyśmy jak nakręcone.
Suita: Ty biegałaś jak szalona.
Aria: Ale grzecznie wracałam, gdy Pan mnie wołał.
Suita: A potem poczułyśmy sarny. Wiatr wiał w nasza stronę. Były bardzo blisko. 4 sztuki.
Aria: I wtedy obie jak dzikie rzuciłyśmy się w ich kierunku.
Suita: Byłyśmy w amoku. Pan nie mógł się nas dowołać. Ja już nie miałam siły. Zatrzymałam się i spokojnie wróciłam do Pana.
Aria: A ja pognałam za sarnami. Na filmie na samym końcu, po prawej stronie, na tle zieleni, widać przez chwilę sarny.
Suita: Film jest kiepski bo robiony aparatem. Pan włączył spory zoom, ale gdy uruchomił kamerę, zoomem nie dało się sterować. Pan usiłował złapać nas obie w kadrze, mocował się z zoomem, ale się nie udało. Jednak sarny widać.
Aria: W końcu usłyszałam gwizd Pana. Wyhamowałam i wróciłam. Zrobiłam przynajmniej pół kilometra na najwyższym biegu.
Suita: Ja jestem krótkodystansowcem, a ty maratończykiem.
Aria: Potem szłyśmy wzdłuż starego zapuszczonego pola. Znów poczułyśmy zapach dzikich ptaków.
Suita: To były bażanty. Zrywały się w ostatniej chwili.
Aria: Złapałaś jednego za ogon, zostało ci tylko pióro.
Suita: Obwąchiwałam je potem długo.
Aria: Łącznie wypłoszyłyśmy sześć bażantów. To było dziwne, bo wcześniej w ogóle ich nie spotykałyśmy.
Suita: Przenoszą się tam, gdzie jest coś do jedzenia.
Aria: Właśnie.
Suita: Potem powoli, zmęczone i szczęśliwe wracałyśmy z Panem do domu.
Aria: A gdy wróciłyśmy i Pani nas zobaczyła i usłyszała relację, zapowiedziała wieczorną kąpiel.
Suita: Mnie udało się uniknąć kąpieli.
Aria: A ja wykąpałam się z prawdziwą ulgą. Wreszcie skóra przestała mnie piec i swędzieć.
Aria i Suita: A potem spałyśmy, spałyśmy i spałyśmy i znów byłyśmy dzikimi Jack Russell Terrierkami na Dzikich Polach pełnych dzikiej zwierzyny.