Suita: Byłyśmy wczoraj na spacerze z Panią i z Panem.
Aria: Drogi przez pola były rozmoczone i rozjeżdżone przez ciągniki.
Suita: Poszliśmy miedzami.
Aria: Najpierw koło stogu siana, potem przez pastwisko dla koni.
Suita: Dalej szliśmy wzdłuż szkółki malutkich jeszcze tuj.
Aria: Potem po nie zaoranym rżysku, aż do pola truskawek posadzonych w otworach w pasach folii.
Suita: Dotarliśmy do asfaltu i zaczęliśmy powoli wracać drogą rozjeżdżoną przez ciągniki.
Aria: Było tak grząsko, że Pani i Pan zdecydowali się na powrót do tej drogi, którą przyszliśmy.
Suita: I wszystko było pod kontrola, aż do momentu, gdy poczułyśmy wyraźną woń zająca.
Aria: Po chwili zając rzucił się do ucieczki i biegł rozjeżdżoną drogą.
Suita: Natychmiast rzuciłyśmy się za nim.
Aria: Tylko przez chwilę utrzymywałyśmy się za nim, ale nie miałyśmy szans.
Suita: Po około 50 m zatrzymałam się. Brakowało mi tchu. Obejrzałam się na Panią i Pana i powoli zaczęłam wracać.
Aria: A ja pognałam za zającem. Zając w końcu uciekł. Był zbyt szybki.
Suita: Pan i Pani zaczęli cię wołać, ale ty nie słuchałaś.
Aria: Byłam już daleko i ledwo ich słyszałam. W nozdrzach czułam wyraźną woń zająca, ale nie znałam kierunku.
Suita: Oddaliłaś się od nas o kilkaset metrów. Pani i Pan wołali cię, Pan gwizdał.
Aria: A ja gwizdałam na wszystko. W końcu zgubiłam trop. Wszystko działo się tak szybko.
Suita: W tym czasie Pani, Pan i ja, wracaliśmy już w stronę domu. Pan oddał moją smycz Pani, zabrał twoją i ruszył w poprzek przez zaorane pole w twoim kierunku.
Aria: Ja jeszcze kręciłam się za tropem.
Suita: A Pan i Pani byli po spotkaniu w biurze, w nowych ciuchach, Pan w nowych jasnych butach, nie bardzo nadających się do takiej wędrówki.
Aria: Wreszcie zaczęłam wracać. Było mi potwornie głupio.
Suita: Ja już zdążyłam wrócić grzecznie z Panią do domu i nie wiem co się dalej działo.
Aria: Wróciłam do Pana.
Suita: Pan był wściekły?
Aria: Był niezadowolony i zdenerwowany. Ale nie krzyczał na mnie. Zawarczał na mnie tak dziwnie, że serce we mnie zamarło. Założył mi smycz i wróciliśmy do domu.
Suita: Wyglądałaś strasznie. Pani jak cię zobaczyła, to od razu zgarnęła cię do kąpieli. Nawet nie zrobiła ci zdjęcia. A Pan długo płukał w wodzie i czyścił zabłocone buty. I raczej nie wróciły do wcześniejszego wyglądu. A Pana spodnie, koszula i kurtka nadawały się tylko do prania.
Aria: Było mi przykro, że mnie poniosło. Zawiodłam zaufanie Pani, Pana i twoje. Teraz pewnie nie będą chcieli ze mną chodzić na spacery albo będę musiała cały czas być na smyczy. Buu.
Suita: Może ci jednak wybaczą. Mówili coś o instynkcie łowieckim. Wiedzą, że takie są Jack Russell Terriery. I chyba lubią spacery i przygody z nami.
Aria: Sami wybrali taką rasę. I to dwa razy.
Suita: Najlepszą rasę na świecie. Ja cię rozumiem. Pognałabym razem z Tobą, ale mam chyba coś nie tak z sercem. Chciałam, ale nie byłam w stanie dalej biec. Dokładnie tak samo jak wtedy za sarnami.
Aria: Kocham Panią, Pana i ciebie i będę już grzeczna.
Suita: Akurat. Aż do następnego spotkania z czymś co ucieka. Mam nadzieję, że pognamy za tym razem.
Aria: I znów opiszemy to na blogu!